Wielkimi krokami nadchodzi chłodniejsze powietrze. Akurat dzisiaj pogoda rewelacyjna, kiedy usiadłam na ławce, zamknęłam oczy poczułam jakby był lipiec, a tu już za moment październik. Zeszły tydzień za to nie rozpieszczał i zamarzyła mi się jedna z moich dwóch ulubionych zup, nie licząc barszczyku czerwonego z krokietem, a jeszcze lepiej pasztecikiem obleczonym w ciasto francuskie. Tak, czy owak stworzyłam, tak, muszę użyć tego słowa, bo dla mnie zupa ta urasta do miana arcydzieła, grochówkę. Taką, jaką lubię ja, nie taką, jaką gotowała zwykle mama, bez marchewki i makaronu, nie taką, jaką gotował tata, z zupą z torebki, a czasem jeszcze z kostką rosołową, ale moją, moją ukochaną grochową.
Niezastąpionym elementem tej zupy jest wiejska kiełbasa - dzieło mojego męża - aromatyczna, smaczna, nie da się jej porównać ze sklepową. Zawsze mam zapas w zamrażarce, fantastyczna do grochówki, zarzucajki, czy pomidorowej.
poniedziałek, 29 września 2014
środa, 6 sierpnia 2014
Jestem w lekkim szoku
Kupując zabawki dla Pawła zwykle starałam się, żeby były to wyroby dobrych polskich firm. Nie powiem, że nie zdarzało mi się kupować chińszczyzny, bo byłoby to kłamstwem. Wszelkie festyny, odpusty i inne takie kończyły się z zakupem jakiegoś badziewia, którego żywotność zwykle nie przekraczała tygodnia. W poszukiwaniu pomysłów na nagrody w konkursie przeglądałam pozycje na półce Pawła, w poszukiwaniu takich, które byłyby uniwersalne wiekowo. Wzięłam jedną z książeczek do ręki i przypadkowo spojrzałam na tył okładki, a tam napis "Wyprodukowano w Chinach". Zaraz, zaraz, to ja nie będąc pewna firmy wybieram takie zabawki, których Młody na pewno do ust nie weźmie, a tu książka znanego wydawnictwa dla maluchów wyprodukowana w Chinach? Przejrzałam cały regał, ze szczególnym zwróceniem uwagi na konkretne wydawnictwo i trzy sztuki skierowane do najmłodszych made in China. Wszystkie trzy pozycje wydane przez Olesiejuk, z czego jedna pogryziona doszczętnie. Na pewno dokładniej będę się przyglądać każdej książeczce wydanej przez wydawnictwo Olesiejuk przed zakupem, a mam na oku kilka pozycji szczególnie na okres Bożego Narodzenia. Ale tak czy owak niesmak pozostaje.
wtorek, 5 sierpnia 2014
Nagrody konkursowe "Kot który patrzył na księżyc" i "Bobek wyprawa i rzeczy w sam raz"
Tyle planów, co do wczorajszego dnia i w końcu cały dzień ogórkowe
przetwory z 20 kg ogórków. Do tego jeszcze kiszone coś mi się nie
podobają dzisiaj, oby się nie popsuły. Wieczorem miało być nadrabianie i
co? Znów burzowo. Czy teraz już będziemy mieć klimat z porą suchą i
deszczową? Oby nie.
Przechodząc do tematu - już wkrótce, a nawet bliżej na blogu konkurs z dwiema nagrodami, a nagrody będą książkowe. Znacie może Bobka? Nie? Najwyższy czas poznać. Książeczka Beaty Ostrowickiej przedstawia dzień z życia małego Huberta oraz jego szmacianego przyjaciela węża Bobka. Dzięki niej dzieciaki dowiadują się, że jest wiele rzeczy na które, jak wiedzą są jeszcze za małe, wiele na które są już za duże, ale, czego niektóre jeszcze nie wiedzą są takie rzeczy na które tylko one są akurat i w sam raz. Fajna propozycja, kiedy musimy dziecku powiedzieć "tego ci nie wolno, na to jesteś jeszcze za mały". W takiej sytuacji maluch może odnaleźć przyjaciela, któremu wcale nie było lżej.Druga pozycja to dzieło autorki jeszcze mojego pokolenia, której wiersze kocham do dziś. Książka "Kot który patrzył na księżyc" zawiera masę ciekawych, zabawnych wierszy, ale stawia także na kreatywność dziecka zostawiając miejsca do samodzielnego uzupełnienia. Ta pozycja po prostu ma kota ;-) I kota można dostać na jej punkcie. Zachęcam do przeczytania, a na pewno też wam się spodoba.
Postarałabym się pewnie o dłuższe recenzje, ale niestety laptop dzisiaj wariuje i boje się, że znów "zje" mi post. Mam nadzieję, ze nagrody zachęcają do udziału w konkursie ;-)
Przechodząc do tematu - już wkrótce, a nawet bliżej na blogu konkurs z dwiema nagrodami, a nagrody będą książkowe. Znacie może Bobka? Nie? Najwyższy czas poznać. Książeczka Beaty Ostrowickiej przedstawia dzień z życia małego Huberta oraz jego szmacianego przyjaciela węża Bobka. Dzięki niej dzieciaki dowiadują się, że jest wiele rzeczy na które, jak wiedzą są jeszcze za małe, wiele na które są już za duże, ale, czego niektóre jeszcze nie wiedzą są takie rzeczy na które tylko one są akurat i w sam raz. Fajna propozycja, kiedy musimy dziecku powiedzieć "tego ci nie wolno, na to jesteś jeszcze za mały". W takiej sytuacji maluch może odnaleźć przyjaciela, któremu wcale nie było lżej.Druga pozycja to dzieło autorki jeszcze mojego pokolenia, której wiersze kocham do dziś. Książka "Kot który patrzył na księżyc" zawiera masę ciekawych, zabawnych wierszy, ale stawia także na kreatywność dziecka zostawiając miejsca do samodzielnego uzupełnienia. Ta pozycja po prostu ma kota ;-) I kota można dostać na jej punkcie. Zachęcam do przeczytania, a na pewno też wam się spodoba.
Postarałabym się pewnie o dłuższe recenzje, ale niestety laptop dzisiaj wariuje i boje się, że znów "zje" mi post. Mam nadzieję, ze nagrody zachęcają do udziału w konkursie ;-)
niedziela, 3 sierpnia 2014
Jajka zapiekane w skorupkach
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam gdzieś, już nie pamiętam gdzie dokładnie przepis na te jaja byłam nastawiona sceptycznie. Od razu pomyślałam o skorupkach pomiędzy zębami, wątpliwych walorach smakowych i wielu innych. Myśl o przyrządzeniu tego dania kiełkowała przez długi czas. W końcu nie mając prawie nic w lodówce, a chcąc przygotować coś innego, specjalnego na kolację przypomniałam sobie o nich. Zaskoczenie było ogromne, kiedy okazało się, że są nic dodać, nic ująć - pyszne.
Składniki:
Takie jajca na stałe trafią do naszego menu, skorupki się nam w gotowym daniu nie trafiły.
Składniki:
- 4 jajka
- 8 pieczarek średniej wielkości
- ulubione przyprawy
- masło
- szczypiorek
- bułka tarta
Takie jajca na stałe trafią do naszego menu, skorupki się nam w gotowym daniu nie trafiły.
sobota, 2 sierpnia 2014
Pan Pierdziołka, czyli nieco o naszym przyjacielu
O serii powtarzanek i śpiewanek było już recenzji bardzo wiele, ale nie mogę sobie odmówić przyjemności dorzucenia swoich trzech groszy, bo Paweł i ja przepadamy za tymi sympatycznymi książeczkami. Nasza wspólna przygoda rozpoczęła się od części drugiej, a po około dwóch miesiącach dotarły pierwsza i trzecia. Zdecydowanym faworytem Pawła jest część trzecia ze względu na piosenki, którymi mnie torturuje, bo od jakiegoś czasu nie ma wieczoru, kiedy nie przyniósłby tej i jeszcze jednej piosenki i nie rozkazał śpiewania.
Ja uwielbiam część drugą, ale wszystkie chętnie czytamy i nie mniej chętnie wygłupiamy się przy nich.
Książeczki wydane rok po roku począwszy od roku 2012 do 2014 i mam nadzieję, że na tym nie koniec. Ilustracje w każdej części popełniła Kasia Cezary i właśnie one proste, zabawne, dziecięce, nietypowe wnoszą bardzo dużo. Wybrane do druku rymowanki i powtarzanki pozwalają mi powrócić do moich lat dziecięcych, momentami mam wrażenie, jakby to było wczoraj. Niemal wszystkie teksty łatwe, lekkie, przyjemne, momentalnie wpadają w ucho. Żeby nie było tak całkiem kolorowo to jedna z rymowanek w pierwszej części i jedna w drugiej wydają mi się zbyt ciężkie, niesmaczne i pomijam je przy czytaniu. "Sny i tobołki pana Pierdziołki" podzielone są na trzy części składowe, a nie jak dotąd na dwie i właśnie ta trzecia część nie przemawia do mnie kompletnie, ale to tylko moje osobiste zdanie. Tak czy inaczej wydane przez Zysk i S-ka Wydawnictwo książeczki mają zasłużone miejsce na naszej półce. Gruby papier, ilustracje na całą stronę i to jakie ilustracje, zalety serii można wymieniać bez końca.
Cena okładkowa 14 zł.
Ja uwielbiam część drugą, ale wszystkie chętnie czytamy i nie mniej chętnie wygłupiamy się przy nich.
Książeczki wydane rok po roku począwszy od roku 2012 do 2014 i mam nadzieję, że na tym nie koniec. Ilustracje w każdej części popełniła Kasia Cezary i właśnie one proste, zabawne, dziecięce, nietypowe wnoszą bardzo dużo. Wybrane do druku rymowanki i powtarzanki pozwalają mi powrócić do moich lat dziecięcych, momentami mam wrażenie, jakby to było wczoraj. Niemal wszystkie teksty łatwe, lekkie, przyjemne, momentalnie wpadają w ucho. Żeby nie było tak całkiem kolorowo to jedna z rymowanek w pierwszej części i jedna w drugiej wydają mi się zbyt ciężkie, niesmaczne i pomijam je przy czytaniu. "Sny i tobołki pana Pierdziołki" podzielone są na trzy części składowe, a nie jak dotąd na dwie i właśnie ta trzecia część nie przemawia do mnie kompletnie, ale to tylko moje osobiste zdanie. Tak czy inaczej wydane przez Zysk i S-ka Wydawnictwo książeczki mają zasłużone miejsce na naszej półce. Gruby papier, ilustracje na całą stronę i to jakie ilustracje, zalety serii można wymieniać bez końca.
piątek, 1 sierpnia 2014
I znowu mnie nie ma
Obiecałam sobie codziennie dodawać post. I co? I właśnie nic z tego, ostatnie dwa dni upłynęły pod znakiem braku tekstu z mojej strony. Czwartek był pełen wrażeń, szczególnie dla Pawła, obskoczyliśmy kilka placów zabaw, sale zabaw i tak dalej. Aż zaczęło się chmurzyć, a nam zostało bagatelka 3 kilometry do domku. Jakimś cudem dotarliśmy w chwili, kiedy zaczynało padać. Rozpętała się burza, dookoła słychać było tylko uderzenia pioruna, ja musiałam darować sobie internet,a Młody ulubioną bajkę. Wczoraj obiecałam sobie wszystko nadrobić, oczywiście wieczorem. Cały dzień piękny,a po południu co? Burza dla odmiany i to ogromna, asfaltem płynęła rzeka. W efekcie burzy zostaliśmy bez prądu. Wieczorem dostawa energii powróciła, ale moje siły bezpowrotnie uleciały, ale dziś już jestem, zwarta i gotowa ;-)
środa, 30 lipca 2014
Devolay z kurczaka
Devolaya mimo, że to nic trudnego w przygotowaniu, ani też nic kosztownego zdarzało nam się jadać głównie na przyjęciach weselnych. Przeróżne w smaku, z rozmaitym nadzieniem, jedne lepsze od drugich. Aż pewnego dnia przełamałam się i spróbowałam. Było warto, smakowały wyśmienicie.
Składniki:
Składniki:
- podwójna pierś z kurczaka
- 1 kulka mozzarelli
- kilka pasków marynowanej papryki
- szczypta tymianku
- odrobina słodkiej mielonej papryki
- pieprz
- sól
- 2 ząbki czosnku
- twarde masło
- 2 jajka
- bułka tarta
wtorek, 29 lipca 2014
Ciąża cudem?
Czytam fora, śledzę blogi, patrzę na ludzi w otoczeniu i gołym okiem
widzę, że jest trudniej, coraz trudniej. Kiedyś nasze babcie, później
mamy najczęściej nie miały żadnych problemów z zajściem, a następnie
donoszeniem ciąży. Sam problem niepłodności w Polsce dotyczy miedzy
14-20 procent par, czyli około miliona par (dane z artykułu http://dzieci.pl/kat,1033549,title,Dlaczego-tyle-par-w-Polsce-nie-moze-miec-dzieci,wid,15751518,wiadomosc.html?smgputicaid=6132b0).
A co z pozostałymi, które bez problemu mogą zajść w ciążę a już
donoszenie jej jest największym wyzwaniem życia? Zastanawiam się nad
tym, solidaryzuję się z tymi, którzy się starają, współczuje straty, czy
nieudanej próby, czasem sama cierpię i co to zmienia? Nic. Nie wypowiem
się w kwestii niepłodności, bo co ja mogę o tym wiedzieć zachodząc w
pierwszym cyklu starań? Znam tylko ten okropny niepokój, strach w
oczekiwaniu na wynik testu, lęk każdego kolejnego dnia i tę napędzającą
myśl "zawsze to jeden dzień dalej, jeszcze tylko X dni i dziecko,
chociaż urodzone przedwcześnie ma szansę przeżyć". I tak wchodząc
codziennie, czasem kilkakrotnie jednego dnia na http://www.wczesniak.pl/
doczekaliśmy do dnia zero. Ale od początku...ogromna radość i jeszcze
większa rozpacz, kiedy dziecko pod sercem, niby mała fasolka, niby
jeszcze nikt, jak postulują niektórzy, ale już pokochana, chciana,
wymarzona nagle przestaje żyć. Aniołek. Czasem zastanawiam się jaki by
był, że już miałby teraz tyle i tyle, że czekałam na niego, a on
odszedł, zostawił nas. Dzięki niemu bardziej doceniam, a może nawet
bardziej kocham Pawła, bo po tym bólu szczęście odczuwane jest mocniej i
mocniej. Czy ktoś mi pomógł po tym, co się stało? Tak mąż, cudowny,
kochający, w tym czasie na każde zawołanie, przesiadujący nieprzerwanie w
szpitalu. Mąż, który rozumiał, bo czuł może nie tak, jak ja, ale sam
zdążył już pokochać fasolkę. Szpital - rutyna, nikogo nie obchodzi, że
tracą dziecko leżysz na sali z mamami, do których położne przychodzą
słuchać serca płodu. I nie wiem, czy tylko u nas, czy tak jest wszędzie
jakiekolwiek badania z kasy chorych na które możesz liczyć po poronieniu
to mrzonka. Za wszystkie zapłaciłam sama. Ale nie wykonałam jednego,
jakoś wyleciało z głowy i to było właśnie to. Kiedy Paweł już przyszedł
na świat nadal coś mnie niepokoiło i okazało się, że trafiłam tym razem
- miałam niedoczynność tarczycy i dopiero wtedy zaczęłam się leczyć. O
ciąży, którą przeszłam bardzo ciężko może innym razem. Jestem wdzięczna
losowi za Pawła, za to, że jest, doceniam to każdego dnia już od ponad
trzech lat. Zdawałoby się, że może ze względu na moją wagę, czy inne
obciążenia było mi trudniej, ale widzę dziewczyny, którym nic zarzucić
nie można z tymi samymi problemami, co mój. Ciekawi mnie tylko, a może
bardziej przeraża myśl o tym, co będzie za kolejnych prę lat. Ktoś
kiedyś powiedział, że negując in vitro stawiamy istnienie ludzkości pod
znakiem zapytania, bo za jakiś czas stanie się ona jedyną metodą
poczęcia. Nie wiem na ile to prawdopodobne, ale myśl o tych słowach
dopada mnie często.
poniedziałek, 28 lipca 2014
Ulubina pizza
Zazwyczaj wybieraliśmy się na pizzę do pizzerii, rzadko przygotowywałam ją w domu, aż do momentu kiedy z kilku różnych przepisów stworzyłam pizzę idealną dla nas. Nie wiem jaki innym, ale nam przypadła do gustu zdecydowanie najbardziej. Niestety nie zdążyłam zrobić zdjęć gotowego dania na talerzach, bo znika z nich w mgnieniu oka w tajemniczych okolicznościach.
Składniki:
Składniki:
- pół kostki drożdży
- 2,5 szklanki mąki
- 3/4 szklanki mleka
- 1/4 szklanki wody
- łyżka oleju
- szczypta soli
- 4 plastry ananasa z puszki
- 300-400g fileta z piersi kurczaka
- papryka czerwona 1 sztuka
- 2 duże cebule
- ketchup
- śmietana
- ulubiony majonez
- czosnek
- oregano
- papryka mielona słodka lub ostra
- przyprawa kebab-gyros
- oliwa z oliwek
- 300 g sera Gouda albo Edamskiego
niedziela, 27 lipca 2014
Zakochałam się!
Wybaczcie, ale muszę to powiedzieć, nie mogę dłużej już wytrzymać i muszę podzielić się tym, co mnie spotkało. Było ich dwóch, obaj bardzo podobni, ale ten jeden miał takie oczy, których nie można zapomnieć, był po prostu cudowny. Kiedy tylko go zobaczyłam od razu skradł moje serce - szop pracz. Sami oceńcie czy nie jest piękny...
Zdjęcie nie oddaje jego urody w połowie, ale i tak miło popatrzeć. Jego i jego przyjaciół zobaczyć można tu http://www.juraparkbaltow.pl/atrakcje/zwierzyniec-baltowski/
Zdjęcie nie oddaje jego urody w połowie, ale i tak miło popatrzeć. Jego i jego przyjaciół zobaczyć można tu http://www.juraparkbaltow.pl/atrakcje/zwierzyniec-baltowski/
Dotknij brzuszka - czyli o ciążowych przesądach
Pamiętam, kiedy byłam w ciąży na każdym kroku słyszałam to ci wolno tamtego nie rób kategorycznie i o tyle o ile część z tych zakazów miała jakiś sens o tyle znaczna większość były to zwykłe zabobony, których wielość zadziwia. Założę się, że każda przyszła mama spotyka je na swojej drodze, a niektóre zostają zastosowane z wiarą, lub też po prostu na wszelki wypadek. Postarałam się je sobie przypomnieć (a nie jest to takie łatwe bo Paweł to już prawie facet - trzylatek :-)) i nie wiem, a raczej podejrzewam, że to nie wszystkie, ale cóż, lecimy;
Nie wiem, czy bociana dodać do powyższych, jakoś w głowie układa mi się, ze to już inna bajka i to całkiem miła. Dzisiaj właśnie przejeżdżając koło domu szwagierki zobaczyłam 3 bociany w jej ogródku i jednego centralnie na dachu jej domu, maluszek jest już w drodze. Mnie bociany prześladowały przez jakiś czas przed ciążą i na niedługo przed porodem. A jeden z nich zrzucił jakiś przedmiot na samochód męża jadącego do szpitala, kiedy mały przychodził na świat. Często żartujemy, że jego chyba faktycznie przyniósł bocian. Do tych ptaszków mam jakiś sentyment i nie potrafię ich zamknąć w worku z pozostałymi zabobonami. Biorąc pod uwagę przesąd na temat ochoty na słodkości, to Paweł powinien być dziewczynką. O tyle o ile ogólnie uwielbiam słone potrawy, ogórki kiszone i inne takie, tak w ciąży na samą myśl o ogórku kiszonym, czy co najgorsza kwaszonej kapuście dostawałam mdłości. Za to w ilościach zatrważających wcinałam znienawidzone wcześniej pączki, codziennie piłam mleko, na które też patrzeć wcześniej nie mogłam, a lody jagodowe były stałym elementem każdego dnia. Jednym słowem sama słodycz, skąd więc syn? Dotykanie brzuszka ciężarnej - super pomysł - mówiąc z odrobiną, a może nawet nie z odrobiną sarkazmu skoro można zarazić się ospą wietrzną i grypą to dlaczegóż nie ciążą... A kogo to obchodzi czy przyszła mama sobie życzy, czy nie? Ale mimo wielu sarkazmów przyznać się muszę, że o ciąży poza mężem, rodzicami i najlepszą przyjaciółką nie informowałam nikogo, jedynie potwierdzałam dobrą nowinę zapytana, kiedy już wyraźnie było widać brzuszek. Drugi raz nie chciałam zapeszać. Bez bicia powiem jeszcze, że czerwona kokardka przypięta do wózeczka też sobie przez jakiś czas jeździła. Na koniec powiem tylko; przesądów jest bardzo wiele, możemy spokojnie nie zwracać na nie uwagi, złościć się z ich powodu, tolerować, a jeśli ktoś poczuje się przez to lepiej, czy bezpieczniej może się do nich stosować, bo te wymienione o ile można nazwać bezsensownymi i głupimi o tyle na całe szczęście są bezpiecznie dla mamy i dziecka.
- nie przechodź pod sznurami do wieszania prania, pod linami wysokiego napięcia, nie noś pasków, nie zakładaj wisiorków, ani korali, bo dziecko będzie owinięte pępowiną,
- nie farbuj włosów, nie rób makijażu, bo dziecko będzie rude,
- nie spoglądaj przez dziurkę od klucza, bo dziecko będzie zezowate,
- jeśli się czegoś przestraszysz absolutnie nie dotykaj ręką swojego ciała, a już na pewno nie twarzy, bo dziecko będzie miało w tym miejscu myszkę,
- jeśli masz w ciąży zgagę, to dziecku rosną włosy,
- nie patrz w ogień, bo dziecko będzie się czerwienić,
- pięknie wyglądasz - chłopiec, uroda pogorszyła się - dziewczynka, bo odbiera urodę matce,
- masz ochotę na słodkie - będzie dziewczynka, masz ochotę na słone - będzie chłopiec,
- no i ostatnie moje "ulubione" dotknij brzuszka ciężarnej, a sama niebawem będziesz spodziewać się dziecka
Nie wiem, czy bociana dodać do powyższych, jakoś w głowie układa mi się, ze to już inna bajka i to całkiem miła. Dzisiaj właśnie przejeżdżając koło domu szwagierki zobaczyłam 3 bociany w jej ogródku i jednego centralnie na dachu jej domu, maluszek jest już w drodze. Mnie bociany prześladowały przez jakiś czas przed ciążą i na niedługo przed porodem. A jeden z nich zrzucił jakiś przedmiot na samochód męża jadącego do szpitala, kiedy mały przychodził na świat. Często żartujemy, że jego chyba faktycznie przyniósł bocian. Do tych ptaszków mam jakiś sentyment i nie potrafię ich zamknąć w worku z pozostałymi zabobonami. Biorąc pod uwagę przesąd na temat ochoty na słodkości, to Paweł powinien być dziewczynką. O tyle o ile ogólnie uwielbiam słone potrawy, ogórki kiszone i inne takie, tak w ciąży na samą myśl o ogórku kiszonym, czy co najgorsza kwaszonej kapuście dostawałam mdłości. Za to w ilościach zatrważających wcinałam znienawidzone wcześniej pączki, codziennie piłam mleko, na które też patrzeć wcześniej nie mogłam, a lody jagodowe były stałym elementem każdego dnia. Jednym słowem sama słodycz, skąd więc syn? Dotykanie brzuszka ciężarnej - super pomysł - mówiąc z odrobiną, a może nawet nie z odrobiną sarkazmu skoro można zarazić się ospą wietrzną i grypą to dlaczegóż nie ciążą... A kogo to obchodzi czy przyszła mama sobie życzy, czy nie? Ale mimo wielu sarkazmów przyznać się muszę, że o ciąży poza mężem, rodzicami i najlepszą przyjaciółką nie informowałam nikogo, jedynie potwierdzałam dobrą nowinę zapytana, kiedy już wyraźnie było widać brzuszek. Drugi raz nie chciałam zapeszać. Bez bicia powiem jeszcze, że czerwona kokardka przypięta do wózeczka też sobie przez jakiś czas jeździła. Na koniec powiem tylko; przesądów jest bardzo wiele, możemy spokojnie nie zwracać na nie uwagi, złościć się z ich powodu, tolerować, a jeśli ktoś poczuje się przez to lepiej, czy bezpieczniej może się do nich stosować, bo te wymienione o ile można nazwać bezsensownymi i głupimi o tyle na całe szczęście są bezpiecznie dla mamy i dziecka.
sobota, 26 lipca 2014
"Skąd się biorą dzieci?"
Po pierwszym spojrzeniu na okładkę pomyślałam: "musimy ją mieć". Tym sposobem jest, ale nie tylko leży na półce, ale też w rękach Młodego, przekładana, przeglądana na wszelkie możliwe sposoby. Ostatnio zastałam go z książką siedzącego nie inaczej, a na stole! dostał całkiem nowiutki zakaz wchodzenia na stół, ale zdjęcie zrobiłam i tak.
Ale wracając do książki autorem jest Marin Brykczyński, a ilustrowała notabene moja ulubiona Iwona Cała. Na naszej półeczce wydanie I w Wydawnictwie Literatura, książeczka w tym wydaniu podoba mi się o wiele bardziej, chociaż przyznać muszę, że poprzednia wersja dzięki raczej dostanym ilustracjom była dla dziecka mniej abstrakcyjna. W tej chwili obrazki, przepiękne według mnie, takie nawet rzec by można romantyczne nie do objaśniają nam treści tekstu tak, jak to było w poprzedniej wersji.
Tekst książeczki jest wierszowany i szybko wpada w ucho. Całość napisana delikatnie, do tego stopnia, że zdecydowałam się na zakup dla trzylatka. ale była to decyzja ze wskazaniem na przyszłość, po przeczytaniu zmieniłam plany i podałam ją Młodemu od razu. Treść mówi prawdę o tym skąd biorą się dzieci, a jednak nie razi słownictwem, które byłoby nieodpowiednie dla dziecka w pewnym wieku. Mimo fali komentarzy, jakoby dziecku powinno się pewne rzeczy nazywać po imieniu i nie wstydzić się nagości, ja jestem zdania, że fakt, dziecka nie należy oszukiwać bzdurnymi historyjkami o bocianach i innych takich (chociaż ze świętego Mikołaja nie zrezygnowaliśmy), natomiast podać mu to w sposób dostosowany do jego wieku i ubrany w słowa również do niego adekwatne. Tu mamy wszystko, czego potrzeba: odpowiednia treść, rewelacyjne ilustracje, twarda oprawa, którą zwykle też uważam za ogromny plus i strony z gatunku raczej grubszych.
Cena okładkowa książki: 19.90 zł
Pozycję polecają: www.qlturka.pl www.parenting.pl www.cudanakiju.pl www.dzieciwlodzi.pl www.maluchy.pl www.czasdzieci.pl
Ale wracając do książki autorem jest Marin Brykczyński, a ilustrowała notabene moja ulubiona Iwona Cała. Na naszej półeczce wydanie I w Wydawnictwie Literatura, książeczka w tym wydaniu podoba mi się o wiele bardziej, chociaż przyznać muszę, że poprzednia wersja dzięki raczej dostanym ilustracjom była dla dziecka mniej abstrakcyjna. W tej chwili obrazki, przepiękne według mnie, takie nawet rzec by można romantyczne nie do objaśniają nam treści tekstu tak, jak to było w poprzedniej wersji.
Tekst książeczki jest wierszowany i szybko wpada w ucho. Całość napisana delikatnie, do tego stopnia, że zdecydowałam się na zakup dla trzylatka. ale była to decyzja ze wskazaniem na przyszłość, po przeczytaniu zmieniłam plany i podałam ją Młodemu od razu. Treść mówi prawdę o tym skąd biorą się dzieci, a jednak nie razi słownictwem, które byłoby nieodpowiednie dla dziecka w pewnym wieku. Mimo fali komentarzy, jakoby dziecku powinno się pewne rzeczy nazywać po imieniu i nie wstydzić się nagości, ja jestem zdania, że fakt, dziecka nie należy oszukiwać bzdurnymi historyjkami o bocianach i innych takich (chociaż ze świętego Mikołaja nie zrezygnowaliśmy), natomiast podać mu to w sposób dostosowany do jego wieku i ubrany w słowa również do niego adekwatne. Tu mamy wszystko, czego potrzeba: odpowiednia treść, rewelacyjne ilustracje, twarda oprawa, którą zwykle też uważam za ogromny plus i strony z gatunku raczej grubszych.
Cena okładkowa książki: 19.90 zł
Pozycję polecają: www.qlturka.pl www.parenting.pl www.cudanakiju.pl www.dzieciwlodzi.pl www.maluchy.pl www.czasdzieci.pl
piątek, 25 lipca 2014
Kotlety z piersi kurczaka
Wczoraj na obiadku pojawiło się ulubione danie Młodego i mężusia - kotlety z piersi kurczaka. Niby nic, a uwielbiamy je wszyscy, cała nasza trójka. To takie proste i szybkie, a zarazem jakie smaczne.
Składniki;
Składniki;
- 0,5 kg piersi z kurczaka,
- 2 łyżki oleju,
- 1 łyżka miodu,
- czosnek lub czosnek granulowany,
- odrobina curry,
- tymianek,
- bułka tarta,
- 3 jajka,
- sól,
- pierz,
- ewentualnie (nie koniecznie ziarenka smaku)
czwartek, 24 lipca 2014
Idąc na porodówkę
Powiem szczerze, że on narodzin Pawła minęło już ponad 3 lata, a ja nadal czuję się z jednej strony wdzięczna losowi, że jesteśmy tu oboje, że czujemy się dobrze, a z drugiej strony rozgoryczona, że nie wiedziałam wielu rzeczy przed dniem Zero (dniem porodu). W szpitalu znalazłam się dwa dni wcześniej, ze względu na przebieg ciąży obarczonej ryzykiem i upływ wyznaczonego terminu porodu. Zasuwałam po schodach w górę i w dół w tę i z powrotem z nadzieją, że Młody zdecyduje się do nas wyjść. W końcu w nocy z wtorku na środę zaczęłam odczuwać skurcze. Z godziny na godzinę nasilały się, a kiedy kładłam się pod KTG momentalnie słabły. Dotrwałam tak do godziny 18 w środę spacerując po szpitalnym korytarzu, około 20 zapewniona przez lekarza, że Młody w najbliższym czasie na świat się nie wybiera wysłałam męża, który miał mi towarzyszyć przy porodzie rodzinnym do domu. Przed godziną 21 były już wymioty, biegunka, krwawienie. Kiedy wyszłam na korytarz i dalej chodziłam położna zapytała jak często są skurcze, odpowiedziałam, że co 3 minuty, zgodnie z prawdą. Poszła po lekarza, który zapytał o kogo konkretnie chodzi i przyszedł mnie zbadać...po piętnastu minutach. Zrezygnowany zaprosił mnie na fotel, po czym zdębiał i powiedział, że nie ma już czasu, żeby szybko przeszła na porodówkę. Zdążyłam jeszcze zadzwonić do męża i znalazłam się na porodówce. Za nim się zorientowałam lekarz przebił pęcherz płodowy. Momentalnie zaczęły się niemiłosiernie bolesne skurcze parte, które mimo, ze nie trwały w nieskończoność były nie do zniesienia. Modliłam się w duchu, żeby wreszcie mnie nacięto. Urodziłam w zasadzie po 35 minutach na porodówce, co nie zmienia faktu, że popękałam okropnie i dłużej trwało szycie, niż sam ten pobyt. Dzisiaj już wiem, że przebicie pęcherza płodowego prowadzi do pojawienia się mocnych,
nienaturalnych skurczów, które trudno znieść zarówno dziecku, jak i matce. Na szczęście nie spotkały nas możliwe komplikacje, jak zaburzenia rytmu serca płodu, czy deformacja czaszki dziecka oraz wiele innych. Gdyby czas się cofnął na pewno skorzystałabym ze szkoły rodzenia, żeby poznać dokładnie przebieg porodu i swoje prawa. Takie lekcje niosą ze sobą wiele korzyści. Podejrzewam, że mimo jednego porodu, który mam za sobą kolejnym razem, o ile będę jeszcze w ciąży zapiszę się na kurs w szkole rodzenia.
Dobrze, że wszystko skończyło się tak, a nie inaczej.
Dobrze, że wszystko skończyło się tak, a nie inaczej.
Prawdziwy strach
Tak sobie myślę, że wiadomo, człowiek ma zawsze jakieś problemy, jakiś strach często nam towarzyszy, ale tak naprawdę boję się od niecałych czterech lat. Wszystkie lęki sprzed ciąży są niczym w porównaniu z tym, co czuję od tamtej pory. Najpierw strach o maleństwo w brzuchu i liczenie każdego dnia, byle tylko donosić ciążę do bezpiecznego momentu. A od kiedy Paweł się urodził jest już tylko gorzej, zmartwienia nie mają końca. Dzisiaj od rana, a właściwie już od wczoraj biega wokół milion myśli i nie chcę się już rozwodzić nad ich tematem, ale wszystkie krążą wokół Pawła. Niestety pogoda wcale nie działa na korzyść pozytywnego myślenia.
Gębolud
Gdzieś w sieci natknęłam się na jedno ze zdjęć wnętrza książeczki o nieco strasznym, nieco zabawnym czarowniku Gęboludzie. Na zdjęciu jakiś pan w ogrodniczkach, mała dziewczynka z zielonymi włosami siedzą przy stole zajadając się jakimś ciastem i to, co mnie urzekło - filiżanki. Zastawa bardzo podobna do tej którą mam na półce i nie dosyć tego, to jakby żywcem wklejona w malowany obrazek. Musiałam ją kupić nie czytając żadnej recenzji od razu zamówiłam, dla obłędnych filiżanek i spodeczków.
Tak oto w naszym domu pojawił się "Gębolud". Książka napisana przez Roksanę Jędrzejewską-Wróbel i nietuzinkowo zilustrowana przez Agnieszkę Żelewską, a wydana przez wydawnictwo Literatura. Strony wykonane z grubego papieru, nie numerowane, zachwycają ilustracjami znakomicie oddającymi nastrój tekstu. Książeczka opowiada historię czarownika, który próbuje zagłuszyć swoje marzenia mimo ogromnej chęci ich realizacji. Dzięki pięknie i przystępnie dla małych czytelników napisanej treści dowiadujemy się, że sami możemy wiele, ale z pomocą innych możemy zdziałać niemal wszystko.
Przemiana tytułowego Gęboluda zaczyna się w nim samym, a obejmuje całe jego otoczenie. Dzięki pomocy Pyzatej odnajduje prawdziwego siebie, właśnie takiego, jakim zawsze podświadomie chciał być i wreszcie może odciąć się od stereotypu złego czarownika. Miła historia z odrobiną humoru i cudownymi bohaterami; Gęboludem, Hortensją i Pyzatą.
Cena okładkowa książki: 16.90 zł Piękne wydanie w twardej oprawie.
Tak oto w naszym domu pojawił się "Gębolud". Książka napisana przez Roksanę Jędrzejewską-Wróbel i nietuzinkowo zilustrowana przez Agnieszkę Żelewską, a wydana przez wydawnictwo Literatura. Strony wykonane z grubego papieru, nie numerowane, zachwycają ilustracjami znakomicie oddającymi nastrój tekstu. Książeczka opowiada historię czarownika, który próbuje zagłuszyć swoje marzenia mimo ogromnej chęci ich realizacji. Dzięki pięknie i przystępnie dla małych czytelników napisanej treści dowiadujemy się, że sami możemy wiele, ale z pomocą innych możemy zdziałać niemal wszystko.
Przemiana tytułowego Gęboluda zaczyna się w nim samym, a obejmuje całe jego otoczenie. Dzięki pomocy Pyzatej odnajduje prawdziwego siebie, właśnie takiego, jakim zawsze podświadomie chciał być i wreszcie może odciąć się od stereotypu złego czarownika. Miła historia z odrobiną humoru i cudownymi bohaterami; Gęboludem, Hortensją i Pyzatą.
Cena okładkowa książki: 16.90 zł Piękne wydanie w twardej oprawie.
środa, 23 lipca 2014
Placki z jabłkami
Nie ma to jak świeże owoce, szczególnie uwielbiam te, co do których mam pewność, że są ekologiczne. Dziś na kolację placuszki z jabłkami.
Składniki:
Nawet niejadek się skusił. Życzymy smacznego, dla tych, którzy lubią bardziej puszyste placuszki można dodać mniej mąki.
Składniki:
- 1,5 szklanki mąki pszennej,
- 1 duże jajko,
- 1 szklanka mleka,
- 1 łyżeczka cukru waniliowego,
- 1 łyżka cynamonu,
- 3 średnie jabłka
- dżem i bita śmietana
Nawet niejadek się skusił. Życzymy smacznego, dla tych, którzy lubią bardziej puszyste placuszki można dodać mniej mąki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)